Chińczycy, którzy dominują dziś na globalnym rynku złota, mają na to cztery sposoby:
1. Kupują fizyczne złoto na światowych rynkach, przetapiają je w renomowanych rafineriach posiadających akredytację LBMA (głównie w Szwajcarii i na Środkowym Wschodzie), a następnie oficjalnie transportują zakupiony kruszec przez Hong Kong, Szanghaj lub Pekin.
2. Zachowują dla siebie 100 proc. produkcji złota z własnych kopalni.
3. Inwestują w poszukiwanie złota na całym świecie. Ostatnio prowadzą np. negocjacje z Barrick Gold nad udziałem w projekcie Pascua Lama na granicy chilijsko-argentyńskiej (szacowany depozyt złota: 17 milionów uncji) czy angażują się w projekt Brucejack w Kolumbii Brytyjskiej (6,9 miliona uncji złota).
4. Nieoficjalnie kupują złoto bezpośrednio z kopalni w Afryce i Ameryce Południowej. Skali tych zakupów nie da się nawet oszacować.
W odróżnieniu od zachodniego myślenia o przyszłości, które zmienia się w zależności od sytuacji na rynku, chińskie strategie sięgają wiele lat do przodu. Dlatego jeśli np. za 10 lat wspomniany projekt Pascua Lama wciąż będzie w fazie budowy, oni nie będą się martwić. W przypadku Chin sukces nie jest bowiem kwestią „czy”, a jedynie kwestią „kiedy”.
Pewnego dnia Chiny najprawdopodobniej ujawnią w końcu, ile złota tak naprawdę posiadają i jak mówi Jim Rickards, doradca amerykańskiego wywiadu i autor książki „Śmierć pieniądza”, „chińskie rezerwy złota staną się wtedy sztyletem wymierzonym w serce dolara”.
MW